piątek, 16 grudnia 2011

ciastka, które jeździły koleją

 W środę powstały ciastka - pierniczki na okazję, o której już wspominałam (http://www.facebook.com/events/232922793443850/). Wyszły dopiero za trzecim podejściem, no ale trening czyni mistrza, czy coś. Wolę chyba robić babeczki. Chociaż...
Efekty możecie podziwiać na zdjęciach, a zachwycać się nimi - w komentarzach ;)


2 szklanki mąki pszennej
1 szklanka mąki orkiszowej pełnoziarnistej
1 łyżeczka proszku do pieczenia (miałam akurat taki specjalny do piernika)
szczypta soli
1/2 łyżeczki kurkumy
resztka zawartości torebki z mielonym imbirem
2 i 1/2 łyżki cynamonu pomieszanego z przyprawą do piernika
trochę goździków i ziela angielskiego zmielonego z młynku do kawy
trochę świeżo startej gałki muszkatołowej


Suche składniki mieszamy a następnie dodajemy je do mokrych, czyli w tym wypadku zagotowane w garnku:
około połowa (lub więcej?) zawartości słoiczka syropu z mniszka, (który zrobiła babcia, z kwiatków, które zbierałam ja. to istotne :D!)
2 łyżki cukru
szklanka wody
1/2 szklanki oleju

Powstałe, dobrze wymieszane, ciasto stawiamy na parapecie i czekamy aż wystygnie. To trwa długo, więc w międzyczasie możemy pooglądać z Żoną ulubiony serial, zrobić pranie itp.


Potem pozostaje nam lepienie i pieczenie ciastek do późnego wieczora.
! trzeba uważać, żeby przy beztroskim lepieniu ciastek nie przerazić się dziwnymi odgłosami dochodzącymi zza gazomierza (schowanego za ścianą), które jak się okazuje (po zaglądnięciu przez małe drzwiczki) są spowodowane wędrówkami Kota po rurach !

Na koniec, dodajemy marcepanowe elementy dekoracyjne (stworzone z gotowej marcepanowej masy, którą kupiła mi siostra oraz z barwników spożywczych, które również kupiła mi siostra, tyle, że na urodziny).
UWAGA! Mogą wystąpić niepożądane skutki takie jak: 
* zabarwione ręce, które barwią wszystko - również, to, czego zabarwiać nie chcemy
* drobinki barwnika mogą dostać się na łapki Kota, który przechadza się, aby skontrolować naszą pracę, co powoduje powstanie niebieskich śladów łapek na blacie oraz na podłodze


Pod koniec fotografujemy swoje dzieło (25 pierniko-ciastek).
Lub też dajemy się sfotografować z owym dziełem i robimy przy tym dumną minę ;)

Następnie wsiadamy na rower i jedziemy na dworzec (na którym nie wiem dlaczego nie ma ani jednego stojaka rowerowego!), wobec tego przypinamy (z trudem) rower do barierek od schodów na peronie, czekamy na pociąg i wysyłamy ciastka przesyłką konduktorską. I czujemy się przy tym, jakbyśmy mieli już wymarzoną cukiernię z dodatkową opcją cateringową. O tak!

5 komentarzy:

  1. Ja absolutnie się zachwycam, zwłaszcza tym grubym kocurem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo! Piesek w łatki jest przepiękny! Dziś też biorę się za piernikowe wypieki, ale chyba nie starczy mi zapału żeby sportretować moją psią sforę ;)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.