Pokazywanie postów oznaczonych etykietą o czymś. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą o czymś. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 31 grudnia 2012

ostatni wpis w tym roku...

...będzie o:

- świętach z pierniczkami i szarlotką...

- ...i z grzanym winem w fińskim stylu

Glögi
(wypadkowa z przepisu z FINFO oraz wielu wskazówek z Internetu)
butelka czerwonego wina
szklanka wody
1/2 szklanki - szklanka soku z czarnej porzeczki
1/2 (lub mniej) szklanki cukru (najlepiej trzcinowego ale niekoniecznie)
1/3 szklanki rodzynek
1-2 laski cynamonu
5-6 goździków
skórka z całej pomarańczy
1/4 szklanki migdałów (ja chwilę prażyłam je na suchej patelni)

Podgrzewamy, nie dopuszczamy do wrzenia. Uwaga! Na drugi dzień (o ile zostanie) robi się 2 razy bardziej słodkie :)





- o prezentach



















Ja byłam grzeczna i dostałam dużo ;)
a Wy?



- o tostach z najlepszym wegańskim serem jaki istnieje na świecie!
















- o sylwestrze, którego, kolejny już raz, jakoś szczególnie nie obchodzę (Party Pop w domowym zaciszu wystarczy :D) i całkiem mi z tym dobrze


a w nadchodzącym roku zamierzam zostać artystką.


 życzę Wam spełnienia marzeń = szczęśliwego nowego roku


i całorocznego ataku ciasta!
(słodycze to podstawa egzystencji, zdecydowanie.)

wtorek, 17 kwietnia 2012

tarta czekoladowa i trochę o promocji ;)

Ostatnio zrobiłam pyszną tartę czekoladową z brzoskwiniami. Brzoskwinie może nie były idealne w tym miejscu, ale były jedynym owocem pod ręką (poza ananasem, któremu Żona powiedziała stanowcze nie) Tartę tę będę robić jeszcze nie raz. Zwłaszcza w sezonie darmowych truskawek, czereśni, malin i co_tam_się_trafi. Wtedy będzie zdecydowanie najlepsza! Zwiększyłabym tylko proporcje ciasta, bo przy tej ilości kremu jak dla mnie było prawie niewyczuwalne.
Dzięki temu przepisowi odkryłam mistrzowski czekoladowy krem, który już widzę między biszkoptami tortu pokrytego bitą śmietaną. Mmm...


Przepis znajdziecie na tym blogu: http://veganskisvemir.blogspot.com/2011/04/tarta-czekoladowa-z-ananasem.html . Polecam!

A ja jak zwykle w takich sprawach niecierpliwa zrobiłam zdjęcie i zjadłyśmy pierwszy kawałek jak masa była jeszcze płynna...



Na Marszu Równości w Łodzi było... fajnie. Policja się zdecydowanie postarała. Trasa była nietypowa, ale moim zdaniem nie była zła. Panowie "normalni" chyba nie byli na tę trasę przygotowani: dzięki czemu obyło się bez większych incydentów oraz nie towarzyszyli nam non stop w przemarszu zagłuszając go swoimi stadionowymi okrzykami. No i w końcu coś nie działo się na Piotrkowskiej. Fakt, nie były to najpiękniejsze zakątki Łodzi (chociaż parę gorszych by się znalazło), ale Marsz Równości to jednak nie wycieczka turystyczna z przewodnikiem. Chyba. Więc nie do końca trafia do mnie zarzut z relacji Abiekta, chociaż może ja się nie znam. Według mnie to nawet dobrze, że zaznaczyliśmy swoją obecność w miejscach, gdzie równie dobrze mogły na nas polecieć sprzęty gospodarstwa domowego przez okna* ;) I tu kolejny plus, że Marsz wracał. Lepiej oczywiście gdyby w to samo miejsce wracał innymi drogami, ale w tych wąskich uliczkach chyba nawet by nie było jak. No i byłby to dodatkowy teren do zabezpieczania przez (naprawdę bardzo dobrze zorganizowaną i przygotowaną) policję. Serio, wolę się wrócić w miłym, uśmiechniętym towarzystwie zaopatrzonym w baloniki oraz policję niż zakończyć Marsz w totalnej szarej dupie nie wiedząc czy w ogóle podejmować próbę wracania do domu trybem ninja, czy stać i wypatrywać z nadzieją teleportu ;)
Z jednym się zgadzam (gdzieś w komentarzach pod wspomnianym postem Abiekta było): nie było hasła przewodniego i nie było wiadomo czemu właściwie maszerujemy. Przynajmniej ja nie zauważyłam. W którejś relacji przeczytałam na przykład, że żądaliśmy ustawy o związkach partnerskich - ani nie słyszałam ani nie widziałam tego hasła podczas manifestacji, chociaż nie wykluczam, że coś mnie mogło ominąć.
W każdym razie ja na następny marsz raczej spłodzę jakiś transparent w stylu "Tolerować to można wrzód na dupie" (albo "Kontrowersyjna to jest kurwa dla mnie wasza głupota" <3), bo wewnętrznie mną wstrząsa, jak słyszę dumne okrzyki "Łódź, Łódź, miastem tolerancji!"
To chyba nie postulat? Przecież większość nas właśnie  t o l e r u j e . Ja nie chcę być tolerowana, nie robię nic złego, łaski nie potrzebuję. Tolerancja mnie boli, bo to ludzie tolerancyjni mówią "ja nie mam nic przeciwko, ale nie musicie się afiszować", "mogą sobie żyć, ale nie muszą się trzymać za ręce na ulicy" itp. I wreszcie nasi przeciwnicy, którzy z tego co zauważyłam obrali ostatnio nową taktykę, mówią "nie sprzeciwiamy się homoseksualizmowi, który jest naturalny, ale jego promocji".

Wolność! Równość! Byle nie tolerancja! Błagam.

A co do promocji:
źródło: http://rysunki.bardzofajny.net/promocja-homoseksualizmu/



A na koniec piosenka. Była w linku w treści, ale gdybyście nie zauważyli to będzie też tu ;) Bo mi się przypomniała, a tekstem jej mam ochotę się podzielić, bo czemu nie :)



*ktoś to powiedział podczas marszu, ale nie wiem kto, przepraszam

wtorek, 20 marca 2012

"MORE THAN MUSIC", more than śniadanie.

Protest przeciwko hodowli i wywozowi koni na rzeź - słychać "a o krowy i świnie dlaczego nie walczycie?!?!"
Jest demonstracja przeciwko mordowaniu psów na Ukrainie przed Euro2012 - "piesków to zabijać nie wolno, ale za aborcją jesteście!?!!!"
Akcja dotycząca przemysłu futrzarskiego - "ale w skórzanych butach to chodzicie?!!!"
A jak wysyłanie protestu z jednego miejsca w drugie zawodzi, to zawsze można odwołać się do słynnego "dzieciom byście pomogli a nie o zwierzątka walczycie!!!"
Też to zauważyliście? ;)
No więc mam (pewnie i tak zbyt mało satysfakcjonującą) wiadomość dla wszystkich wielce i nieustannie oburzonych.

MORE THAN MUSIC
"Składanka ta powstała jako wyraz potrzeby, by za pomocą tego, co nas pasjonuje najbardziej — czyli muzyki — móc okazać pomoc młodym ludziom z domu dziecka. Jest to także doskonała okazja ku temu, żeby zwrócić uwagę na palący nas problem przemocy wobec najsłabszych i oddać hołd jej ofiarom.
Chociaż pochodzimy z różnych środowisk, łączy nas jedna idea — że wszyscy ludzie są równi. Staramy się propagować otwartość wobec świata, pozbawioną wrogości i bezpodstawnej agresji postawę względem wszelkich odmienności, takich jak: kolor skóry, wyznanie, narodowość, orientacja seksualna, płeć. Konsekwentnie wspieramy wszelkie działania antyfaszystowskie (również te o zabarwieniu radykalnym, uzasadniając je stanem wyższej konieczności w obliczu tak destruktywnych działań), a także stoimy w opozycji do jakichkolwiek form wyzysku i ucisku państwowego.
Jednakże nasze pojmowanie przemocy nie ogranicza się tylko do istot ludzkich, lecz obejmuje ono także zwierzęta („Ludzie wyraźnie dostrzegają przemoc, kiedy oni są ofiarami. Gdy jednak ofiarami są zwierzęta, bezmyślnie tyranizują je i maltretują bez końca.” Ingrid Newkirk, „Wolność dla zwierząt”). Uważamy, że miarą naszego człowieczeństwa, jak też wyznacznikiem poziomu cywilizacji powinien być stosunek do innych istot."

Całkiem fajna, bardzo ładnie wydana. Polecam! :)

Bez wyrzutów sumienia (bowiem pomogłam dzieciom) mogę przejść do "narzucania wszystkim mojego weganizmu" poprzez (nachalną oczywiście) prezentację ostatnich śniadań. Kto bystry, ten zauważył, że na moim blogu niestrudzenie "promuję" również homoseksualizm, nazywając moją Żonę (ups!) Żoną.
No dobra, koniec sarkazmów ;)

Śniadanie nr 1
Dzisiejsze.
Miękkie awokado przekrawamy wzdłuż. Wyjmujemy pestkę. Do środka wkładamy co nam się podoba. W tym przypadku była to pokrojona w kosteczkę rzodkiewka i pomidor. A do tego w ramach sosu - śmietana słonecznikowa.
W związku z mało bogatym wypełnieniem (sezonie w pełni wiosenny lub letni - przybywaj!) dodatkowo wzbogacamy śniadanie w tosta. W roli tosta - dwie kromki chleba posmarowane pesto, złożone ze sobą i zapieczone*. Pesto nie ze słoiczka tylko z torebki (przeceny w Kauflandzie zaopatrują nasze mieszkanie w dziwne, ale jednak czasem przydatne produkty :D). Oczywiście lepiej gdyby było to  prawdziwe pesto ;)
*oryginał tosta tu: http://wegannerd.blogspot.com/2012/03/sniadanie-do-ozka.html  mój tost to tylko biednie wykonana inspiracja ;)



Śniadanie nr 2
Z kiedyś.
Tofucznica, czyli:
dwie kostki tofu naturalnego
cebula albo i dwie
zielona cebulka
sól, pieprz, kurkuma
olej

Rozgrzewamy olej, wrzucamy posiekaną w kostkę cebulę, smażymy mieszając. Dodajemy rozgniecione widelcem tofu, mieszamy, dodajemy kurkumę (żeby tofucznica była żółta i dobra), sól, pieprz i znowu mieszamy. Pod koniec gotowania/smażenia/jak się nazywa ta czynność? dodajemy pokrojoną zieloną cebulkę.
Śniadanie to również wzbogacone jest wyżej wymienionym tostem, tym (a właściwie tamtym) razem wykonanym z pełnoziarnistej bułki. Oraz w szklankę wody i szklankę koktajlu.

Smoothie:
3 marchewki
jabłko
3 liście kapusty białej
garść suszonej żurawiny
kawałeczek imbiru
woda
czy jakoś tak ;)


Śniadanie nr 3, a właściwie mogąca być śniadaniem (bo czemu by nie) przekąska bez okazji
Frytki! Przepis na nie znalazłam w książce "Wegańska bogini w kuchni" w dziale "PMS - Przekąski na Menstruacyjne Smutki". W połączeniu z bezmyślnym oglądaniem serialu faktycznie spełniają się w tej dziedzinie.

Przepisu nie zacytuję, bo ma wszelkie prawa zastrzeżone. Ale...
Frytki piekłam w piekarniku na papierze do pieczenia lekko tylko otoczone olejem. W dwóch partiach, żeby się ładnie i szybko upiekły a nie ugotowały leżąc jedna na drugiej ;) Oleju najlepiej użyć kokosowego, bo zdrowy, ale oczywiście nie trzeba. Ja użyłam. Upieczone frytki polałam mieszanką kilku ząbków czosnku (to zależy od osobistych preferencji) przysmażonych na łyżce - dwóch (to zależy od ilości czosnku) oleju. Całość posypałam solą (najlepiej morską, bo zdrowsza, wiadomo) i posiekaną natką pietruszki.
Niby frytki, a zupełnie inne! 



Niebawem będą ciasta, ciasteczka czy inne babeczki. Zgodnie z profilem bloga ;) Obiecuję! W końcu święta idą, dodatki cukiernicze zamówione, szkockie podarunki od siostry też już dostałam... nic tylko piec!

 

wtorek, 28 lutego 2012

Petycja, film i pierogi

Petycja
W Skaryszewie niestety nie byłam. W ramach "rehabilitacji" w chwili obecnej mogę chyba tylko pokierować Was na tę stronę: http://www.stop-skaryszew.pl/index.php/pl/dlaczego-to-robimy oraz zaapelować: podpiszcie tę petycję! Ja prawdopodobnie dzisiaj ją wydrukuję i spróbuję zorganizować więcej podpisów niż nasze dwa :) No więc do dzieła!

Film
"To tylko zwierzęta" to niezależny film dokumentalny ukazujący różne oblicza relacji między człowiekiem a innymi gatunkami. Kim są zwierzęta i jakie zajmują miejsce we współczesnym społeczeństwie? Dlaczego są zabijane w ilościach, których nie da się zliczyć, dlaczego są więzione i zadaje im się niepotrzebny ból, skoro podobnie jak my chcą żyć, być wolne i unikać cierpienia? W jaki sposób uprzedmiotowienie zwierząt odbija się na relacjach międzyludzkich? Jeżeli odpowiedzią jest, że TO TYLKO ZWIERZĘTA, kim więc jest człowiek?




Pierogi





Żeby nie zniechęcić Was tą porcją suchych (ale ważnych!) informacji, teraz będzie przepis. Lekko odbiegający od tematyki bloga, bo na pierogi. Były takie pyszne, że stwierdziłam, że MUSZĘ się nimi podzielić ;) Przepis na nie zaczerpnęłyśmy z niżej wspomnianych programów kulinarnych, a konkretniej z Rewolucji na talerzu







Ciasto:
2 szklanki mąki pełnoziarnistej (tak tak, kupiłyśmy mąkę pełnoziarnistą, żeby być piękne i zdrowe)
ok. 1 szklanki ciepłego mleka (można spokojnie zastąpić je wodą. ja zrobiłam mleko z wody i mleka w proszku, bo akurat miałam jeszcze odrobię pod ręką)
10g drożdży
łyżka oliwy
sól

Farsz:
250g boczniaków (czyli jedno takie niebieskie pudełeczko z Kauflanda, w którym nie chcą mi dawać bonów mimo, że stoję 10 minut w kolejce, bo "kierowniczka mówi, że nie ma kolejek")
cebula
3 ząbki czosnku
pęczek natki pietruszki
50g orzechów włoskich
odrobina oleju
sól, pieprz 

Drożdże rozrobić z ciepłym mlekiem lub ciepłą wodą (nie może być za ciepła! ja wkładam palec i sprawdzam, czy da się wytrzymać :D) i odstawić na około 10 minut. Do miski przesiać mąkę, dodać sól, mleko/wodę z drożdżami, oliwę i zagnieść ciasto. Jak już wyrobimy ciasto (co dodatkowo jest bardzo fajnym treningiem wzmacniającym bicepsy i inne tricepsy) odstawiamy je na ok. 30 minut, żeby wyrosło. Najlepiej w ciepłe miejsce (kaloryfer zimą, parapet latem, ewentualnie piekarnik nastawiony na 50 stopni). W tym czasie pijemy herbatę lub przygotowujemy nadzienie: siekamy cebulę i czosnek i podsmażamy je na oliwie. Siekamy boczniaki i dodajemy do cebuli i czosnku (ja dolałam odrobinę oleju, bo panie w programie powiedziały, że grzyby lubią masło i dodawały odrobinę masła. ja wegańskiego masła pod ręką nie miałam, więc zastąpiłam je olejem, ale nie jest to konieczne jeśli do podsmażania cebuli z czosnkiem dolaliśmy zbyt dużo oliwy/oleju. ach jak ja lubię moją jakże zrozumiałą składnię). Solimy, pieprzymy a na samym końcu duszenia dorzucamy posiekane orzechy włoskie i natkę pietruszki.
Pierogi pieczemy około 20 minut w piekarniku nagrzanym teoretycznie do 180 stopni, u mnie było to więcej, bo piekarnik mam gazowy a nie elektryczny.
Oryginał przepisu tu (odcinek 2, trzeba sobie przewinąć w dół): http://www.tvnstyle.pl/news/3573/view
Są przepyszne, polecam!
(na zdjęciu: pierogi, resztka farszu, sos - koncentrat pomidorowy z wodą, odrobiną natki pietruszki świeżej i suszonymi: tymiankiem, miętą, pietruszką, pokrzywą, lubczykiem i oregano)


sobota, 25 lutego 2012

tort

Starzeję się. Rok temu to sobie chociaż tort na urodziny zrobiłam. A wczoraj? Jakiś taki smutny, szary dzień, spać mi się chciało i nic konstruktywnego nie stworzyłam. Tort odpuściłam z powodu wspomnianej już kiedyś śmierci blendera (no bo jak ja zrobię krem?!). Oczywiście gdybym tylko chciała, to bym coś zastępczego wymyśliła, ale rzecz właśnie w tym, że mi się nie chciało.
No nic, trudno. Wiosna idzie, będzie lepiej :)

A żeby mi smutno nie było, to sobie popatrzę na tort zeszłoroczny, ot co.



Ciasto: http://puszka.pl/przepis/3933-_cygan_czy_murzynek_.html  z tego co pamiętam biszkopt był jasny, więc pominęłam cynamon, powidło, kakao i tak dalej.
Zimny biszkopt przekroiłam na dwie części i nasączyłam mieszanką (chyba) soku z cytryny, amaretto, słodu. Czy jakoś tak :)
Krem: http://ilovetofu-cb.blogspot.com/2010/02/tort-w-groszki-potrojnie-czekoladowy-z.html  taki jak tu :)
Czekolada: gorzka i diy biała (przepis tu: http://ilovetofu-cb.blogspot.com/2010/01/diy-vegan-white-milk.html).
Gwiazdki, które wyszły krzywe to posypka czekoladowa z młynka.



A! Wczoraj jeszcze z Żoną oglądałyśmy programy kulinarne, dzięki którym wzbogaciłam się w kilka przepisów m.in. na torty. Teraz trzeba je tylko lekko zweganizować i przetestować. Efektami oczywiście się podzielę.
No i dostałam fajne prezenty, to najważniejsze :D

niedziela, 22 stycznia 2012

smoothies i inne koktajle

Są zmiany!
Skończyłam tylko mówić i zaczęłam również coś robić. Brawa dla mnie, brawa.
Powoli kończymy z kupowaniem syfu i zaczynamy jeść jak dawniej, a nawet jeszcze lepiej. W związku z tym, że metoda tworzenia całej listy "co trzeba zrobić/zmienić" nie działała a wręcz prowadziła do pogarszania sytuacji postanowiłam wypróbować nową. Polega na wypracowywaniu sobie nowych nawyków po jednym, a nie pięćset na raz. I są efekty! Jak się nawyk zadomowi, to wprowadzę kolejny, i kolejny... Sukcesem jest zaprzestanie kupowania totalnych  śmieci, o czym już wspominałam. Sukcesem jest również wprowadzenie do jadłospisu śniadaniowego smoothies i innych koktajli. W ogóle pomysł ten był przysłowiowym strzałem w dziesiątkę, bo dostarczamy sobie z Żoną na początek dnia mnóstwo witamin i innych dobrych rzeczy, oraz: najadamy się. Najadamy się wypijając kubeczek gęstego koktajlu i nie podjadamy dzięki temu niezdrowych zapychaczy. Zapisałam sobie dużo przepisów z różnych stron, na których szukałam informacji o smoothies, ale po pierwszym zaczęłam wprowadzać zmiany i sama je komponować. Co nie zmienia faktu, że przepisy się przydają :)

1.
kilka liści sałaty
2 banany
3 mandarynki
garść lub dwie musli z truskawkami
odrobina soku z cytryny
łyżka mleka sojowego w proszku

2.
filiżanka orzechów namoczonych na noc (była to mieszanka orzechów włoskich, nerkowca, laskowych i migdałów)
banan
2 gruszki
szczypta przyprawy do piernika
2 plasterki imbiru
mandarynka
łyżka mleka sojowego w proszku

3.
brzoskwinie z puszki wraz z syropem
banan
garść suszonej żurawiny
odrobina wiórków kokosowych
garść musli z truskawkami
kilka liści sałaty
łyżka mleka sojowego w proszku

4.
2 banany
2 jabłka ze skórką
sok z połowy cytryny
kilka liści sałaty
garść suszonej żurawiny
garść musli z truskawkami
dwa plasterki imbiru

Kolejnymi sukcesami będę się dzielić. Nawet jak Was to mało obchodzi - mi pomoże :D

A wracając o jedzenia. Ma być zdrowiej - bez gotowców, bez "na szybko", "na odwal się", bez zapychaczy, tony słodyczy i chrupek. Ma być znowu bardziej DIY.
I w związku z tym ostatnim - właśnie jemy przed chwilą zrobione ciasteczka WinWin. Zostaję ich oficjalną fanką! Zwłaszcza, że można robić za każdym razem trochę inne.

środa, 11 stycznia 2012

Carrefour, poważnie?

Dzięki Carrefourowi miałam owocne (a właściwie warzywne) początki freeganizmu. Pierwszą reakcją na kartkę z informacją, że od 1 stycznia sklep przestaje istnieć było "No jak? Gdzie ja teraz znajdę tak fajny kontener? Nie, no nie. No jak?!". Parę dni później widziałyśmy jak do tira pakowane jest wiele palet, pozostałych w nieczynnym już sklepie, produktów. "Hm, no to nie będzie nic w śmietniku. Trudno. Ale to przecież dobrze, że nie wyrzucają tylko zwracają."
W poniedziałek wracając z zakupów zatrzymałam swój rower przy owym kontenerze i widziałam na dnie kilka rozsypanych "Schoko-Bons". A przez okna jeszcze pełne produktów niektóre regały ("Żona! Musimy tam jeszcze chodzić! Jeszcze trochę rzeczy mogą wyrzucić").
Zanim jednak ponownie się zdenerwuję zrobię małą retrospekcje fotograficzną pod tytułem "ale to już było..." :D
1. 















2. 

3.

4.















5.















6.



















7.



















8.
















Tak to bywało. 8 paczek migdałów (w sklepie 13zł za paczkę, więc sami policzcie), 8 soków Cappy, mąki, cukry, makarony, basen :D, owoce i warzywa.
Nie rozumiem tego, że codziennie na śmietnikach sklepów i na płytach/stołach targowisk marnowane są tony dobrego jedzenia. Nie rozumiem i dlatego lubię freeganizm. Dlatego robię to co robię. I mimo, że na początku czułam pewne skrępowanie to nawet polubiłam już wisieć na kontenerze ze sterczącymi nogami. Nadal jednak nie rozumiem tych chorych procedur, które doprowadzają do takich sytuacji.
Jeszcze bardziej jednak nie rozumiem czym kierują się ludzie z NIEISTNIEJĄCEGO już sklepu, którzy zrobili to, czego efektów dziś byłyśmy z Żoną świadkami. Jestem wręcz zbulwersowana faktem, że zamiast wyrzucić to co mieli do wyrzucenia (a trzeba przyznać, że mało tego nie było) (należy również zaznaczyć, że cały czas uważam ten proceder za co najmniej głupi). No więc, zamiast wyrzucić to co mieli do wyrzucenia i pozostawić to na pastwę MPO, procesów gnilnych, tajemniczych zniknięć czy po prostu freegan (nie mówiąc już o bezdomnych i głodnych) - pootwierali wszystkie paczki i porozsypywali ich zawartość. Przy okazji chcieli jednak pokazać ewentualnym odbiorcom ich bezsensownego wyczynu, że jednak mają mózgi i odrobinę empatii rozsypując na trawie obok sklepu, za kontenerem: ciastka, płatki śniadaniowe i pokruszony chleb. Dla ptaków zapewne. Już widzę te ptaki, które ze smakiem zajadają ciastka z orzechami i czekoladowe płatki śniadaniowe. Pewnie już zbierają ekipę i szykują łyżki i miski. Obok leżały również rozsypane Pedigree DentaStix. Dla osiedlowych piesków? Każdy właściciel pewnie by się cieszył z takich niespodzianek, które ich pies wygrzebałby z trawy. Rzeczywiście.
Mówiłam już, że jestem zbulwersowana? Jestem. Cholernie. Jak miałam nie być uderzona ogromem głupoty ludzi, którzy już nic na tym przecież nie stracą, jeśli ktoś skorzysta z tego co wyrzucili (z niedziałającego sklepu!)? A co wyrzucili? Widziałam bezczelnie rozdarte w połowie przyprawy, kotlety sojowe (!) wysypane z pudełka, chrupki kukurydziane wysypane z folii, pieczywo WASA nie dość, że wysypane z pudełka to jeszcze z rozerwaną folią, pudełka po perfumach (które pewnie gdzieś się po dnie błąkały, albo - co wynika z obserwacji - wylane do połowy), to samo z pastą do zębów, butelką pepsi (wypitą/wylaną) do połowy, rozsypane po całym, syfiastym kontenerze wafle ryżowe. I tak dalej...
Bardzo chętnie bym to wszystko uratowała. Może nie jestem aż tak dobrą freeganką, jednak nasiąkniętych i wybrudzonych błotem i syfem chrupek zbierać nie będę. Jestem jednak przekonana, że jeżeli natknie się na to jakiś głodny człowiek, to i tak to zje. Tym bardziej nie wiem o co chodziło tym ludziom i co chcieli osiągnąć. Jestem zbulwersowana i - nie bójmy się tego słowa, bo mimo, że oduczam się przeklinać, to pasuje tu idealnie - wkurwiona.

Udało nam się uratować tylko to:

(Tak. Pozbierałam z trawy Pedigree DentaStix i zaniosę je razem z innymi przygotowanymi rzeczami do schroniska. Tam i tak lepiej podobno zanosić otwarte i zaklejone lub przesypane do innego worka karmy - aby uniknąć ich odsprzedawania przez pracowników "schronisk")



Jak ktoś z Łodzi będzie potrzebował kilku plastikowych kubeczków to służę :)



Na koniec podzielę się fajnym ale starym artykułem na temat:
http://www.strefabiznesu.pomorska.pl/artykul/freeganizm-smietnik-jak-sklep-53733.html

piątek, 23 grudnia 2011

czekoladki z amaretto i bounty

Czekoladki z nadzieniem owsiano-amarettowym dla mamy:


Bounty w nietypowej, ale dużo wygodniejszej do wykonania niż tradycyjna, formie. Dla siostry:



Denerwują mnie ludzie bez wyobraźni. I bez chęci myślenia sensownie, logicznie, bez schematów, stereotypów i ograniczeń, oraz bez złośliwości i bez lekceważenia (i to już na starcie).
Ja lubię gotować. Jeszcze bardziej lubię piec. Lubię spędzać czas w kuchni. Sprawia mi to przyjemność. Lubię eksperymentować, ulepszać, przerabiać, wypróbowywać itp. To, że jestem weganką ma na to duży wpływ, bo dzięki temu zaczęłam zdawać sobie sprawę z różnorodności. Różnorodność tę mogę teraz wykorzystywać, odkrywać na nowo i tak dalej... Nie oznacza to jednak, że w związku z tym, że ja siedzę godzinami w kuchni ciągle krojąc, gotując, smażąc, piekąc, mieszając, przyprawiając itp. to wszyscy weganie robią dokładnie to samo (a już zdecydowanie NIE oznacza to tego, że dieta wegańska jest skomplikowana, czasochłonna i na samą myśl aż się odechciewa, zwykły, zapracowany człowiek nie ma szans, by spróbować itp.). Jak się gotuje niewegańską zupę to każda czynność temu towarzysząca jest normalna, konieczna, zwyczajna. Ale jak robisz zupę wegańską, to oczywiście niesamowicie się wysilasz, tracisz mnóstwo czasu na krojenie, mielenie, obieranie. Bo przy "zwykłej" zupie oczywiście tego nie robisz. Mówisz "zupa" i na talerz wlewa się zupa. Sama. I tak jest ze wszystkim! Ja to nawet nie wiedziałam, że mam w życiu tak ciężko... dobrze, że zostałam oświecona. I że najwidoczniej posiadam - jak i reszta wegan tego świata - dodatkowy pakiet nadgodzin dołączonych do standardowej doby, który pozwala mi na ugotowanie sobie posiłku. Inaczej już dawno bym umarła, miałabym grób pod choinką i zapakowalibyście go w ozdobny papier z kokardą (wpadłam na ten pomysł dziś na cmentarzu. myślę, że tacie by się spodobał. kto by nie chciał być prezentem... :D).
Ręce mi opadają i generalnie w sumie nie zamierzam tego jednak więcej komentować... ktokolwiek kto ma odrobinę zdrowych zmysłów w swoich zasobach ogarnie ten bezsens. Ja się już dzisiaj wystarczająco poirytowałam w duchu i nie duchu również.

środa, 14 grudnia 2011

"Sshh!"

Są takie dwa słowa, które wywołują u mnie bardzo dziwne stany emocjonalne. Bo nie wiem czy płakać, śmiać się czy może, po prostacku, dać się ponieść agresji jaką we mnie wzbudzają.
Mogłabym tu napisać cały wywód, ale już inni wypowiadali się na ten temat w taki sposób, pod którym mogę się jedynie podpisać. Oraz cytować, podkreślać i udostępniać. Co właśnie czynię.

Tolerancja

"Nie podoba mi się pomysł bycia tolerowanym. Ponieważ to sugeruje, że jest coś nieakceptowalnego w tym, że jestem homo." Jenny Schecter

"Tolerować to można wrzód na d...."

Dlatego jeśli mówisz, że jesteś tolerancyjny/a nie oczekuj, że jest to największe szczęście jakie mogło mnie spotkać. Nie jest. I chyba nie muszę tego jednak dokładniej tłumaczyć, wystarczy trochę pomyśleć... przejdźmy zatem do drugiego wyrażenia.

Afiszować się

To stwierdzenie jest tak idiotyczne, że aż brakuje mi słów na wyjaśnianie. Mimo wszystko spróbuję.

Jeśli zwykłe trzymanie się za rękę jest afiszowaniem się, to czym do cholery jest np. przedstawianie każdemu swojej osoby towarzyszącej słowami "a to jest mój chłopak [imię]"? Nie wiem, może mojej siostrze nie zwrócono uwagi, bo zwyczajnie nie znaleziono słów na tak potworne afiszowanie jakiego się dopuściła? Mam jednak wrażenie, że chodzi o coś innego... (i że ma to związek z wyżej wymienioną tolerancją). I jest mi zwyczajnie przykro.
"Krytykując kogoś za afiszowanie się ze swoją seksualnością, przeanalizujmy najpierw nasze własne zachowania w tej kwestii."
Naprawdę tak ciężko wyobrazić sobie jak to jest ukrywać WSZYSTKO co by mogło wskazywać na to, że jest tak jak jest? Komuś, kto tego nie robi pewnie jest ciężko. Dlatego myślę, że warto zastanowić się nad bezsensownością takich zarzutów i już nigdy więcej nikogo nie prosić, aby tego nie robił.
Gdybym chciała udawać koleżanki, to bym udawała przed wszystkimi. Nie po to "wychodziłam z szafy", żeby "zamieszkać w garażu". (patrz obrazek - jeden z plakatów "Kina" Andrzeja Dudzińskiego)








Polecam cały (9 częściowy) artykuł

Wpis powstał w związku z ostatnimi wydarzeniami. A w związku z wpisem pojawił się na blogu banner Same-Sex Hand Holding.

Podsumowując: „Nie mam nic przeciwko heterykom pod warunkiem, że publicznie udają gejów”. (może to jest bardziej zrozumiałe?)