niedziela, 18 grudnia 2011

kawowe bałwanki

Mam lenia. Obie mamy. Sterta ciuchów leży już nie tylko na fotelu ale także na drugim fotelu i na podłodze. Kuchnia wygląda jak po wielkiej imprezie, której nie było. Chyba, że można do imprez zaliczyć sobotnią urodzinową Żonową libację Party Popową pod jemiołą (o imieniu Jemioł). Jutro obiecuję ogarnąć a potem oddać się (bez)troskiemu, przedświątecznemu szaleństwu. Będę z Żoną udawać Jenny i Adele, a Port Łódź będzie naszym superdrogim-supermodnym sklepem w Vancouver. Poza tym jestem najlepsza w kompozycji walorowej, dyplomach i zostanę artystką. A przede wszystkim jestem mistrzynią kawowych babeczek, które wymyśliłam i stworzyłam wczoraj. Dowodem na to może być fakt, że rozeszły się bardzo szybko na dzisiejszej Vegilii (no chyba, że to z braku jedzenia, ale mam nadzieję, że to nie jedyny powód :D).



 A ostatnio moim soundtrackiem przy robieniu czegokolwiek jest:

Zupełnie nie świątecznie ale lubię to najbardziej. Albo nie, najbardziej z tej płyty lubię wszystko. Chcę ich koncert na otwarcie mojej cukiernio-kawiarni. (tej, w której będą serwowane powyższe/poniższe babeczki, a były pyszne, więc pamiętajcie o tym!)


Tej zimy z braku śniegu bałwanki lepimy z marcepanu.

2 komentarze:

  1. Marcepan kocham, a jakże, śnieg też by się przydał, więc poproszę z dostawą do domu takie cuda. <3
    Pozdrawiam, K.

    OdpowiedzUsuń
  2. ach uwielbiam czytać Twoje wpisy! :) tak jak i uwielbiam podziwać Twoje muffinki:) ciesze się Twoim szczęściem TasaQ :) :** pozdrowienia z Wrocka;)) :**
    Ań.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.